Patos to bolączka wielu polskich polityków i kapłanów. Obserwujemy to najczęściej podczas obchodów narodowych i religijnych świąt. Z ambon, mównic, placów, ulic, radia i telewizji, wybrzmiewają wówczas rozliczne głosy. Przemawiają: prezydent, przedstawiciele rządu, kościoła, generalicji, sejmu i senatu. Mowy te są często tak patetyczne, że nie wszyscy słuchacze są w stanie wysłuchać ich do końca.
Patos wzbudza niechęć
Poruszane tematy
14 sierpnia – święto Wniebowstąpienia Najświętszej Maryi Panny oraz Wojska Polskiego. Tego dnia, przemawiający oficjele nad wyraz często wiążą historię naszego państwa z historią kościoła. Towarzyszy temu często narodowa duma i przesadny patos. Prześledźmy to zjawisko na przykładzie dwóch wystąpień.
W jednej z podwarszawskich parafii usłyszeliśmy:
Matka Boża obiecała, że Polska będzie potężnym krajem, jeśli będziemy przestrzegać Praw Bożych. Sądząc po tym, jacy ludzie chodzą do kościoła, odmawiają różaniec, przystępują do sakramentu spowiedzi, czyli pojednania się z Bogiem – możemy być niejako pewni, że Polska będzie potęgą, bo nie zapomniała o Matce Boskiej.
Chwalenie siebie i odbiorców to popularna figura retoryczna captatio benevolentiae. Nie jest jednak sztuką chwalić Ateńczyków w Atenach. W słowach proboszcza wybrzmiewa jakiś podział. Czyż ci, co nie odmawiają różańca, przeszkadzają w tym, by Polska była potężnym krajem? Muszą to robić wszyscy, gdyż bez tego obietnica się nie spełni? Czy naprawdę Matka Boska ma interes w tym, żeby Polska była potężnym krajem, a nie krajem wielkodusznym, miłosiernym, dającym świadectwo?
Patos – dymna zasłona dla manipulowania opnią publiczną
Często też można usłyszeć, jak to inni grzeszą, nie szanują, szargają, nie mają sumienia, uwłaczają, nie mają serca i plamią honor. Są źli, więc trzeba z nimi walczyć. Potrzeba zaprządz do tego wojsko. Biskup polowy WP gen. bryg. Józef Guzdek podczas Mszy Świętej, odprawianej z okazji Święta Wojska Polskiego, powiedział:
Pojęcie Ecclesiamilitans — Kościoła wojującego — nie jest dziś modne. W rzeczywistości jednak coraz lepiej rozumiemy, że jest prawdziwe (…). Widzimy, że zło chce opanować świat i konieczne jest podjęcie walki ze złem.
Kapelan stawia zatem jednoznaczną tezę, że wszystkim nam zagraża zło. Nie podaje żadnych przykładów i dowodów. Takie słowa — naszym zdaniem — są dużym nadużyciem. Biją po uszach nadętą oficjalnością, a sztuczny patos jest wyczuwalny na odległość. Takie podejście do słuchaczy pokazuje brak szacunku dla ich opinii. Nic dziwnego, że to odrzuca.
Jak nie wpaść w patetyczną nutę?
Nie krytykujemy i nie chcemy podważać opinii hierarchów Kościoła. Radzimy tylko, aby w takich przypadkach otworzyć podręcznik dla kaznodziejów i przeczytać jedno z zapisanych w nim zaleceń:
Mów o sprawach we własnym imieniu, to znaczy ani trochę nie sugeruj, że to, co mówisz albo piszesz, wszystkich obowiązuje. Twoje zdanie jest propozycją, a nie nakazem, standardem, normą. W takim nakazie pobrzmiewa pouczenie, które nader często niebezpiecznie graniczy z pychą.
To jak można wykorzystać zasady opisane w podręczniku dla kaznodziejów, pokazuje ks. Martin James, jezuita, autor wielu bestsellerów. W książce „Jezus”, dzieli się on krótką historią ze swojej podróży po Ziemi Świętej. Podróżował z jednym ze swoich najlepszych przyjaciół.
Stojąc nad rzeką Jordan (w miejscu, gdzie Jezus przyjął chrzest), ks. Martin dla żartu opryskał swojego współtowarzysza wodą, gdy ten miał otwarte usta. Rzeka Jordan jest aktualnie bardzo zanieczyszczona. Przyjaciel ks. Martina pobiegł natychmiast do samochodu i wypił całą wodę z butelki, aby przepłukać usta. Ks. Martin pobłogosławił sam siebie wodą z Jordanu i wrócił do samochodu. W drodze powrotnej przyjaciele nie odzywali się do siebie. Byli na siebie obrażeni.
Szczera i autentyczna historia wzbudza emocje bez sztucznego patosu
Ks. Martin zadaje sobie pytanie, jak to się stało, że „dwóch serdecznych przyjaciół pokłóciło się, warczało jeden na drugiego i dąsało z powodu drobnego wypadku w świętym przecież miejscu?”. To zdarzenie skłania go do podzielenia się swoimi refleksjami. Robi to szczerze. Patos jest mu obcy:
Bez względu na to, jak często się modlę, w jak wielu rekolekcjach uczestniczę i jak bardzo się staram – grzeszę. Zderzam się z tym problemem codziennie. (…) Każdego dnia nasza ludzka natura uświadamia nam naszą małość, ale nas nie poniża działa delikatnie i naturalnie. (…) A zatem świadomość własnej grzeszności jest łaską.
Powyższe słowa brzmią naturalnie. Nie czuć w nich sztucznego patosu. Dzięki temu są wiarygodne. Osoba, która potrafi przyznać się do błędu wzbudza zaufanie. Dzięki temu odbiorca przekazu prędzej zastanowi się, czy on sam również nie popełnia błędów. Jeśli natomiast wkładamy wiernym do głowy, że my jesteśmy dobrzy (więc Polska będzie potęgą) i konieczne jest podjęcie walki ze złem zagnieżdżonym w osobie bliźniego, trudno będzie zrealizować misję kościoła. Czyż nie jest nią zasada miłości: kochaj bliźniego swego jak siebie samego?!
Wskazanie własnego błędu nie tyczy się tylko zgromadzeń w Kościele. Kiedy pan Toyota w fabryce w USA przepraszał pracowników taśmy, że nie wyszkolił odpowiednio menadżerów, aby ułatwić podwładnym pracę według nowych zasad, miał w swoich słowach „otwieracz do konserw”, którym otwierał zatwardziałe serca robotników. I szli jego drogą. Sztuczny patos w tym przypadku mógłby zniszczyć cały efekt.
Zobacz również: